Gazeta Krakowska Magazyn 21.I.1990r.(piątek)
Jak było z „Ogniem" naprawdę.
Opowiesć „Powichra", jego zastępcy
O „Ogniu" różnie mówią i tak i siak- Ale nikt jeszcze nie powiedział, jaki to był niezwykły jebak !!! Zasuwał co popadło jak każdy prawdziwy chłop... Cicho, pani Wiśniewska cicho... Ona urodziła się w Hamburgu, w 1921 roku, ale w siedem lat później przyjechała do Polski, do Zgierza. Wyszła za inżyniera Wiśniewskiego z „Boruty" pracowała w tajnej kancelarii... Jej mąż został w 1949 roku otruty przez laboranta, który potem popełnił samobójstwo skacząc z okna... Poznałem ją w Nowym Targu, na handel przyjeżdżała, jak to w powojennej biedzie bywało.. Troje dzieci miała na karku...
No to na zdrowie... Zakąsić nie bardzo-jest czym- Nawet jajek brakuje... Zaraz... Jak to się zaczynało...
Niemcy, Żydzi, bolszewicy - jedna rękę mają,
jaja, mąkę, masło, cukier dalej wysyłają.
Ani to nieprawda, ani to nie bajka,
że nam za granice wysyłają jajka.
Jak dalej tak pójdzie, jak to wszystko sprawią
To nas wszystkich w Polsce, bez jajek zostawią
To tak coś jak ze mną... Poskładali mnie pozszywali a siuraka przy okazji prawie, że odcieli ... Więc ma Janina Wiśniewska święty spokój i ja też. Odkryć, pogłaskać i przykryć.
Urodziłem się ósmego piątego tysiąc dziewięćset szesnastego- Siedmioro nas w domu było. Ja jestem najstarszy. Znaczy się Jan. Drugi był Władek, trzeci Antek, czwarta Bronka piąta Józka. szósty Kazek, siódma Hanka. Wszyscy żyją. Jak na złość. Czterech chłopaków, trzy dziewuchy.
Janinę Wiśniewską poznałem w 1953 roku z Łodzi przyjeżdżała. Miała troje małych dzieci. Córki Ja swoich dwoje. Z inna z Hanką. Dziś ona mieszka za Wałbrzychem Tak naprawdę to miała na imię Irena. Irena Olszewska z Łukowa. „Hanka" to pseudonim, konspiracyjny. Była nasza łączniczka w Krakowie a po rozbiciu więzienia św. Michała poszła z nami do lasu... Dwie córki z nią miałem... Nawet imion ich nie mam. Rodziły się gdy mnie przymykali. Teraz się mówi że dlatego poszła w góry bo była agentka UB. Diabli wiedzą... Widziałem jak sama wieszała peperowca pod Huba koło Ochotnicy.. Napijemy się piwka? Dawaj mama...
Wszystko do dupy to ci powiem. Ale Jest Polska, jest nasz papież. Widzisz, ja jestem niczym... Chęć inni mówią, że jestem Polską... „Pamiętaj żeś. Polka, że to za kraj walka"... To moja ulubiona piosenka... Tyle że to nie jest życie... Ja jestem prosty człowiek, góral, żołnierz
szofer , mechanik elektryk. Zmarnowano moje młode lata. Całe moje życie... Ja się
czepiam dziś wszystkiego żeby można było wytrzymać...
Dlaczego hm, dlaczego.. No bo po co poszedł człowiek do lasu? Odpowiedź jest prosta żeby bić Niemca. A potem trzeba było bić przyjaciela Hitlera. Taka test prawda. Ojciec siedział w obozie i matka też siedziała w Płaszowie. Jeden z Kurasiów też z nimi był brat Józka. Kurasie w Waksmundzie są wielkie bogi. Bogacze.
Odkąd mi bebechy koparka spruła na budowie Huty Katowice już nie testem ten człowiek, Cofała się i do schodów mnie przyniosła. Operator nawet mojego wycia nie dosłyszał tyle to koni. I teraz to już naprawdę jestem wrak. A „Hanka" choćby mi nogi myła to jej nie przebaczę. Bo mnie krzywdząc, nie tylko mnie skrzywdziła... Ja walczyłem o Polskę Ludową ale nie o to żeby nami rządzili Żydzi i bolszewicy. I po tym wszystkim po tej poniewierce gdy ja byłem w drodze samochodem jako kierowca, ona się w łóżku zabawiała z kolejarzem...
Siedmioro nas w domu było i mnie nie bardzo się widziało pracować na gospodarce. Za mało ziemi mieliśmy. No i od najmłodszych lat w świat ciągnęło. Byłem ruchliwy, niespokojny jak ten powicher nasz podhalański... Poszedłem do zawodu do Nowego Targu. U Dobosiewicza na elektryka samochodowego się uczyłem. Wioski też elektryfikowałem. Trzy-cztery lata przed wojną. Zdążyłem skończyć naukę i w 1938 roku poszedłem do pułku w Bielski- Białej. Zostałem artylerzystą przy haubicach przy potężnych „setkach". Skończyłem szkołę podoficerską i akurat wojna wybuchła. Porucznika Piklikiewicza pamiętam... Ten Ci potrafił przeklinać! My zaś woltyżerkę musieliśmy opanować. Ja w galopie... Takie to było Wojsko Polskie...
Aż kiedyś w nocy wybuchła strzelanina... Pierwszy ogień jest zawsze najgorszy. To nie ta kolumna dała o sobie znać. Inni się pokładali, pochowali, a ja jak świerk Taki byłem hardy... Z Bielska wycofaliśmy się do Wadowic tam przeżyłem pierwsze w życiu bombardowanie Pierze szło w powietrze bo cywilów z bambetlami było mnóstwo. Jedna bomba przeleciała przez most i tylko dziurę wybiła w nawierzchni, Potem nasza piąta bateria i szósta bateria oraz krakowski PAC ustawiły się przed Mogilanami, koło Karczmy żydowskiej. Przez trzy dni nie wpuszczaliśmy Szwaba do Krakowa. Macali nas i macali. Sto metrów z przodu wybuchał pocisk, potem sto metrów z tyłu... I z jednego boku i z drugiego. A nasze „siedemdziesiątki piątki" stały pośrodku... No i tak dalej walki bałagan wycofywanie się marsze, przeprawy, naloty.. Aż pod Janów Lubelski zaszedłem ze swoja armata i jaszczem bo reszta cały pułk i poszczególne baterie zostały rozbite i pogubiły się... Tylko ja trzymałem wszystko w kupie, nic nie wypuściłem z garści..
Niemcy na koce nasze polowali, tak im się podobały... Ostrogi mi odcięli. W Płaszowie trzy razy im uciekałem i trzy razy mnie łapali... Na Zakrzówku też siedziałem, a potem w Kobierzynie, w forcie. I stąd wreszcie udało mi się uciec. Stanąłem pod murem - bardzo wysoki jestem, kolega wszedł mi na ramiona, potem płaszcz podał i hajda w ciemną noc... Do Waksmundu...
Z zainteresowaniem przeczytałem w sylwestrowym magazynie ,,GK" wspomnienia prof. dr. Zbigniewa Jaworowskiego o jego spotkania w górach z „ogniowcami". Przypomniały mi one, że w swoim dziennikarskim archiwum od 10 lat przechowuje wspomnienia zastępcy „Ognia", JANA KOLASY „Powichra". Utrwaliłem je na taśmie dzięki znajomości z inż. Januszem Dacawiczem,- byłym dyrektorem technicznym KPGMB w którym - przez wiele lat, jako mechanik samochodowy pracował zastępca Józefa Kurasia „Ognia". Spisałem je; w formie opowieści złożonej z wybranych ułomków i charakterystycznych wspominków. Inaczej się zresztą nie dało, albowiem, -no cóż. trzeba się przyznać, rozmowy odbywały się po nocach, w Nowej Hucie, przy stole zastawionym i były suto zakrapiane.
Dziś nie żyje ani Janina Wiśniewska, w której pogrzebie uczestniczyłem na cmentarzu w Grębałowie, ani Jan Kolasa „Powicher". który zmarł na serce kilka lat późnię i pochowany został obok grobu swojej najwierniejszej towarzyski życia.
Sądzę, że nadeszła dziś pora, aby zastępcy „Ognia'' udzielić głosu o swoim i swoich towarzyszy życiu niełatwym.
Tekst, ten jest wypowiedzią rwaną. ale prawdziwą -w każdym słowie. Zmusza w moim mniemaniu, do rewizji obiegowych dotąd punktów widzenia, do zmiany ocen i optyki historycznej. Zresztą fakty są zawsze najsilniejsze i zwyciężają. Już rok temu ksiądz Adolf Chojnacki ,przy kościele w Juszczynie k. Makowa Podhalańskiego postawił trzy brzozowe, krzyże: jeden jest poświęcony pamięci „Ognia", drugi przypomina „Orła", a pod trzecim umieszczono ziemie i 34 pól bitewnych „Polaków-partyzantów uśmierconych przez obecną władzę", jak głosi napis. Napis po czerwcowych wyborach oczywiście już się zdezaktualizował, ale czy zdezaktualizowały się słowa np, Stefana Korbońskiego, najbliższego współpracownika Stanisława Mikołajczyka? Z postępowaniem „Ognia" się nie zgadza. ze względów politycznych, ale na emigracji pisał o nim. w patetycznym stylu hyrnej -góralskiej gadki.
„Tak się skończył góralski epos. Już nie żyje tatrzański Janosik dwudziestego wieka, góral Józef Kuraś z Waksmundu, którego sława na Podhalu zaćmiła mit poprzednika i żyć będzie przez wiele lat, przekazywana z pokolenia na pokolenia. Mówić o nim będą juhasi wieczorami na halach, przy buzującym ognisku. Szeptać o nim będą babki wnukom w góralskich chałupach, w czasie długich zimowych wieczorów, gdy belki trzaskają od mrozu a po ścianach oświetlonych migotliwym światłem naftowego kaganka tańczą cienie tych, których się wspomina. Marzyć będą o jego sławie chłopcy góralscy, którym Podhale wydaje się za ciasne. I jeszcze wiele lat będzie jak zmora długi czas dusił we śnie piersi ubeków.
A jeśli bezpieczniaka pędzącego nocą po góralskiej szosie. ściśnie nieoczekiwanie strach za gardło i przerażenie podniesie mu włosy na głowie, niech wie. że to cień „Ognia", wędrujący 00 szczytach i musną go w przelocie".
Jaki był „Powicher" ? Ponieważ już nie żyje choć kilka słów o nim. Był wysoki, postawny, wręcz mocarny. Tak po tatrzańsku heroiczny, prosto z drzeworytów Władysława Skoczylasa. Ani grania tłuszczu na kościstym szkielecie, cały żylasty, twardy i pomimo kalectwa, sprawny, szybki. Prosty jak smrek-pomimo poszarpanego brzucha i naruszonego .kręgosłupa. Bez ortopedycznego pasa nie mógł wyjść na ulice Przez wiele lat prosił zarząd spółdzielni mieszkaniowej, aby mu zamieniono czwarte piętro na parter, ale nic z tego nie wyszło. Siwy jak gołąb, nosił białe wąsy, które pożółkły na końcach od nikotyny. Był biedny, żył na granicy ubóstwa a że, aby zalać życiowego robaka, lubił wypić, pieniędzy zaś nie starczało, to i bimberek partyzanckim zwyczajem pędził. W domu na czwartym piętrze wyłącznie, wyłącznie dla potrzeb własnych i przyjaciół.
Wiele godzin przesiedziałem a, w nie tylko przy stole, ale i w łazience, stała butla z zacierem na cukrze. Miał żaroodporną kolbę laboratoryjną ze szkła jenajskiego, dwuipółlitrową posiadał też niewielka, własnoręcznie uzwijana i pospawana chłodnice ze spirala z mosiężnych rurek. Litr-półtora dało się na tej machinie przez dzień lub noc upędzić. W kolbie bulgotało, woda chłodząca wężykiem ściekała do muszli, zaś do podstawionej szklaneczki kapu-kap, po kropelce. A my gadu-gadu, popijając ciepławą gorzałkę. Tyle chociaż że taśma magnetofonowa pracowała, czego Jasiek pilnował, bo ja często-gęsto już nawet nie pamiętałem o zmianie kasety, taka powichrowa psiajucha mocna była.
Jak wszyscy Podhalanie należą do ludzi wyróżnionych przez los poczuciem humoru i autoironii. Był wielki, dobroduszny, przyjazny. Wychowywał i opiekował się dziećmi Janiny Wiśniewskiej, potem dbał o dzieci dzieci nazywając je wnukami. Jednego chłopaka owoc nieślubnej miłości, szczególnie ukochał. Nauczył so śpiewać „Jeszcze Polska nie zgineła", piosenek legionowych, niepodległościowych, partyzanckich. Najczęściej, patrząc ogniście na panią Wiśniewską, podśpiewywał sobie: Pamiętajmy, żeś Polką, że to są kraj walka, niepodległa Polska, to twoja rywalka". Aż się wierzyć nie chciało, że człowiek ten niegdyś ani chwili sie nie wahał, wyciągał broń szybko i strzelał bez pudła. A strzelcem był bardzo dobrym, słynącym w oddziale z celności.
A teraz posłuchajmy już opowieści zastępcy „Ognia". Jana Kolasy „Powichra" Jak to wyglądało z drugiej strony od środka z lasu?
KONRAD STRZELEWICZ